Z samego rana odebrałam swój pakiet startowy, w którym znalazła się koszulka w rozmiarze M, ale chyba męska wersja... Później się dowiedziałam, że można wymienić sobie na mniejszą/większą, ale było już za późno.
W pakiecie znalazł się też mój numer startowy z czipem mierzącym czas, paczka kawy 3w1 i żurawina do przekąszenia.
Przed wyjściem moi chłopcy dali buziaki i życzyli powodzenia, tzn., żebym dobiegła do mety! Dystans 5 km to dla mnie norma, aczkolwiek trudno mi było ocenić jak będzie mi się biegło w tłumie...
A biegło się słabo. Serio, Przez pierwsze 1,5 kilometra musiałam biec po trawie, żeby móc wyprzedzić. Istny slalom gigant. Potem złapałam rytm, a gdy postanowiłam przyspieszyć na 4 km, aby pobić samą siebie, złapała mnie kolka. Rzadko mi się to zdarza, a nigdy, ale to nigdy takiej nie miałam. Do tego stopnia, że zamiast przyspieszyć, musiałam zwolnić. A potem iść wolno. Przed samą metą kibice tak dopingowali, że udało mi się pobiec. Czas netto: 00:36:08. Tak biegam na co dzień, liczyłam, że na takiej imprezie uda mi się pobiec szybciej. Cóż, życie...
Na mecie dostałam medal pamiątkowy, który teraz ciągle wisi na szyi Jasia. Bo on biega! Po domu...
Najfajniejsze z tego jest świadomość wzięcia udziału w szczytnym celu, a po drugie spotkanie innych BIEGOWYCH MAM, o których pisałam wcześniej. Wydarzenie uważam więc za udane.
Jestem ciekawa waszych opinii na temat startów w zorganizowanych imprezach. Podoba Wam się, czy nie?
Mam nadzieję, że Wam również niedziela minęła przyjemnie... :)
Udanego tygodnia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny. Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz mi komentarz :)